Pamiętam, jak przed laty przystępowałem do pracy nad biografią zmarłego pod koniec 2004 r. wybitnego polskiego pilota myśliwskiego gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego. Od początku zakładałem, że przyszła biografia poświęcona największemu polskiemu asowi myśliwskiemu II wojny światowej, będzie również opowiadała o życiu wielu innych pilotów, z którymi Skalski zetknął się w czasie całego swojego długiego życia. Także o wrogach, z którymi w czasie wojny toczył podniebne pojedynki na śmierć i życie, zaś po jej zakończeniu, z niektórymi z nich nawiązując przyjacielskie relacje. Książka ostatecznie powstała i ukazała się z końcem 2020 r. nakładem krakowskiego Wydawnictwa Avalon. Nosi ona tytuł: „Przez przeciwności do gwiazd. Generał brygady pilot Stanisław Skalski”. Można ją nabyć w księgarniach lub zamawiając przez internet. Polecam, chociażby ze względu na wiele lokalnych i regionalnych wątków (Bydgoszcz, Toruń, Grudziądz…).
Żeby lepiej zrozumieć to, o czym chciałem pisać, potrzebowałem poczuć prawdziwej przestrzeni powietrznej, z którą mieli do czynienia dawni polscy piloci. Przestrzeni widzianej zza sterów prymitywnych, jak na dzisiejsze czasy, polskich szybowców „Wrona”, samolotów szkoleniowych typu PWS-14 lub PWS-16, czy najlepszego polskiego myśliwca lat 30. ubiegłego wieku – PZL P.11c, który w 1939 r. technicznie daleko już odstawał od niemieckiego Messerschmitta Bf 109, brytyjskiego Hawker Hurricane MK I czy francuskiego Morane-Saulnier MS.406. Takiego poczucia przestrzeni powietrznej nie dają współczesne samoloty pasażerskie, którymi miałem okazję latać. Potrzebowałem głębszych doznań.
Moje zamiary badawcze zbiegły się wówczas z nadarzającą się nieoczekiwanie okazją polatania samolotem polskiej konstrukcji sprzed kilkudziesięciu lat – PZL-104 „Wilga”. Samolot należał do powstałej w 1991 r. Jednostki Poszukiwawczo-Ratowniczej ze Złotoryi (link: https://jpr-baryt.pl/rys-historyczny/), który pewnego lipcowego dnia 2007 r. wylądował w bazie istniejącej od 2003 r. Jednostki Ratowniczo-Poszukiwawczej w Drążnie koło Mroczy. Obecnie Jednostka działa pod zmienioną nazwą i w rozszerzonym zakresie zadań jako Jednostka Ratownictwa Specjalnego z siedzibą w Kowalewku pod Kcynią, dumnie nosząc imię 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Jej komendantem od początku działalności jest Krzysztof Napieralski, wywodzący się z bydgoskiego środowiska harcerskiego. To członkowie 141. Bydgoskiej Drużyny Harcerskiej „Habas” im. 27. Wołyńskiej DP AK stanowili pierwszy skład Jednostki. Więcej informacji na temat tej jednej z dwóch istniejących w Polsce organizacji (pierwsza, jak wspomniałem, jest w Złotoryi), można przeczytać pod linkiem: http://jrs-kowalewko.pl
Wracając jeszcze do mojego pamiętnego lotu „Wilgą” – niezapomniane przeżycie. Tym bardziej, że pilot, moją opowieść o chęci poczucia prawdziwych powietrznych wrażeń potraktował tak poważnie, że wspominając dziś ów przelot odbywający się pomiędzy Nakłem a Mroczą opiszę krótko – nie zrobiliśmy tylko beczki i nie trzymałem drążka sterowniczego. Poza tym było wszystko. Z dzisiejszej perspektywy mojego niedawnego lotu paralotnią dodam, że wówczas zabrakło jednak jeszcze czegoś… Coś, co można poczuć na w pełni otwartej przestrzeni powietrznej, nieograniczonej żadną kabiną, żadną osłoną.
Moja znajomość z Krzysiem Napieralskim, komendantem w Kowalewku, datuje się od 2003 r., a więc obecnie można mówić o ładnym, okrągłym jubileuszu. Byłem wówczas między innymi czynnym nakielskim harcerzem, więc tak się poznaliśmy, za pośrednictwem ówczesnej komendantki Hufca Nakło ZHP hm Teresy Bachty. Pamiętam ich trudne początki w Drążnie, gdy odbudowywali zrujnowany obiekt należący do Chorągwi Bydgoskiej ZHP. Odwiedzałem tam Krzysia, który ze swoim tatą, Januszem i kilkuosobowym gronem druhów, budowali bazę, a ja… nie bardzo wierzyłem w powodzenie tego przedsięwzięcia. Krzysiek miał tyle pomysłów, które wydawały mi się tak mało realne do osiągnięcia, wręcz utopijne. O tej ciekawej historii opowiem innym razem. Dodam tylko, że zanim wreszcie trafili do Kowalewka, które zresztą też musieli „odgruzowywać” głównie własnym sumptem i pracą własnych rąk, przez kilka lat związani byli z Samostrzelem, lokując się przy popadającym w ruinę dawnym pałacu Bnińskich, pod przychylnymi skrzydłami wspaniałego pedagoga, niezrównanego gawędziarza, „Wołyniaka”, żołnierza Armii Krajowej, Tadeusza Przyborowskiego (1927–2019).
Obecnie Jednostka Ratownictwa Specjalnego w Kowalewku, pokonując nieustannie piętrzące się przeszkody wszelakiej natury, głównie ludzkiej i administracyjnej, konsekwentnie realizuje i wciela w życie przyświecające im idee. Dziś jedną z najważniejszych jest praca nad powołaniem w przyszłości pierwszego w Polsce Centralnego Ośrodka Lotniczego OSP oraz lotnicze szkolenie młodzieży. Pomysł bardzo dobry i tylko trzymać kciuki za jak najszybszą jego realizację. Znając historię Jednostki i znając osobiście Krzysia, nie mam najmniejszej wątpliwości, że zamysł ten zostanie do końca zrealizowany. Jednostka w Kowalewku ma już dwie własne motolotnie, dwóch wyspecjalizowanych instruktorów, własne lądowisko przygotowane dla motolotni, choć na razie, ze względu na opory miejscowych władz, nie może postawić tam hangaru. Tymczasowo korzysta z prywatnej motolotniczej bazy pod Nakłem. To właśnie tam miałem w miniony czwartek okazję pierwszy raz w życiu wystartować do długiego lotu po sporym skrawku nieba Powiatu Nakielskiego oglądając z góry to wszystko z moich rodzinnych stron, co bardzo dobrze znałem, ale dotychczas eksplorując wyłącznie na ziemi. Wrażenie niesamowite. Szczególnie wrażenie lotu w pełni otwartej przestrzeni.
Moim pilotem był oczywiście Krzysiek Napieralski, komendant Jednostki Ratownictwa Specjalnego z Kowalewka. Postać to dla mnie nietuzinkowa, charyzmatyczna, a przy tym niezwykle otwarta i ciepła. Za swoją dotychczasową działalność dla idei krzewienia obronności naszej Ojczyzny oraz niesienia specjalistycznej pomocy wszelkim poszkodowanym (ratownictwo medyczne, górskie, podwodne, lotnicze, w ostatnim czasie także prowadzenie szerokiego wsparcia dla potrzebującej Ukrainy – wsparcia cywilom i walczącym żołnierzom bezpośrednio w strefie frontowej) był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany. Tym razem nominowany został do tegorocznej prestiżowej XI edycji Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” organizowanej od 2011 r. przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Dlaczego dostał tę nominację? Gdyż, jak piszą organizatorzy plebiscytu, tacy ludzie, jak Krzysiek „swoją postawą udowadniają, że można żyć lepiej, że można być lepszym człowiekiem”. W tym konkretnym przypadku – nic ująć, a dodać można jeszcze więcej. Krzysiek, życzę powodzenia!
Do tej historii jeszcze wrócę w niedalekiej przyszłości.
Sławomir Łaniecki